Wkrótce wybory do Parlamentu Europejskiego (PE), czyli święto demokracji które 3/4 Polaków obchodzi w lokalach innych niż wyborcze. Postanowiłem krótko i możliwie bezstronnie przypomnieć co to za instytucja, jakie znaczenie ma oddany głos (w świetle ordynacji) i co może pomóc (lub przeszkodzić) w podjęciu decyzji wyborczej.
Parlament Europejski to “wielogłowy prezydent”
PE jest instytucją, która w praktyce jest skrzyżowaniem polskiej prezydentury z sondażem. Może odrzucić inicjatywy ciał ustawodawczych Unii, wystąpić z niewiążącą inicjatywą, ale przede wszystkim jest probierzem legitymizacji różnych kierunków wspólnej polityki. W ważnych dla kraju sprawach posłowie częściej głosują w myśl solidarności narodowej niż lojalności frakcyjnej. Głosując w wyborach do PE opowiadamy się raczej za określonym nachyleniem programowo-ideologicznym polityki europejskiej, niż za tym, jak rozwiązane zostaną konkretne sprawy. Dość rzadko zdarzają się natomiast głosowania ściśle “frakcyjne”, w których europosłowie ani nie zachowują jedności narodowej, ani nie głosują w myśl stanowiska ideologicznego krajowej partii (np. w 2010 roku przedstawiciele PiS i PJN w PE głosowali, podobnie jak torysi, przeciw wydłużeniu minimalnej długości urlopu macierzyńskiego). Pytanie: “co Pan/Pani europoseł zrobi dla swojego okręgu” w większości przypadków nie ma wielkiego sensu. O PE należy raczej myśleć, jako o “wielogłowym prezydencie Europy”, który ma głównie funkcje reprezentacyjne/-wne i możliwość wetowania. Mimo to ponad dwa razy chętniej głosujemy na “jednogłowego” prezydenta krajowego, niż na “wielogłowego” europejskiego.
Parlament Europejski (źródło: http://www.europarl.europa.eu/)
Ile waży karta do głosowania?
Niektórzy politolodzy przekonują, że ze względu na niską frekwencję wybory do PE są szansą dla niewielkich, ale mocno zmobilizowanych sił politycznych, zwłaszcza ugrupowań radykalnie antyunijnych. Dotychczasowe polskie doświadczenia pokazują jednak, że w praktyce jest to ten sam kontest głównych sił politycznych, co w przypadku wyborów do parlamentu krajowego. Można by powiedzieć, że elektoraty największych partii traktują te wybory jako sparing. Kto wygrywa sparing ma pewną przewagę psychologiczną przed właściwym starciem. Jest jeszcze jedna przesłanka, która przemawia za takim modelem głosowania. Otóż ze względu na ordynację w wyborach do PE rywalizują nie tylko partie, ale także regiony (okręgi wyborcze).
Największy względny wpływ na obsadzenie mandatów w poprzednich wyborach do PE mieli głosujący za granicą, a spośród wyborców krajowych mieszkańcy największych miast – Warszawy, Krakowa i Gdańska (rekordy frekwencji padły w suburbiach: Sopocie i Podkowie Leśnej). Na przykład Suwałki, mimo, że są niemal dwa razy większą miejscowością niż Sopot, miały od tej drugiej mniejszy wpływ na obsadzenie miejsc w PE (oddano o ponad 2000 głosów mniej). Sposób przyznawania mandatów dodaje do tego jeszcze tipping point. Weźmy prosty przykład – dlaczego okręg gorzowski (ze Szczecinem) obsadził w 2009 r. 4 mandaty, a olsztyński (z Białymstokiem) tylko 2? Liczba oddanych głosów była zbliżona – w pierwszym 442 tys., w drugim 417 tys. Jest to różnica rzędu 5%. W metodzie Hare’a-Niemeyera, którą dzielone są mandaty, idzie o porównanie reszt. Z tego względu lepszy wynik PO i SLD w okręgu gorzowskim zapewnił tym partiom “bonusowe” mandaty względem okręgu olsztyńskiego. Reszta związana z wyższym wynikiem PiS w tym ostatnim nie była natomiast wystarczająco wysoka, by obsadzić tu dodatkowy fotel (mandat powędrował więc do innego regionu). A więc nie idąc do wyborów dzielimy niejako własny głos między kandydatów w pozostałych okręgach (absencja wyborcza w praktyce oznacza przecież tyle, co rozdzielenie swego głosu po równo między wszystkie komitety).
Efekt ordynacji
Obecna ordynacja w praktyce zachęca do głosowania na największe partie, dodając do standardowej motywacji (niechęć do “marnowania” głosu) również taką, że głos oddany na słabszą partię zmniejsza również szansę na obsadzenie fotela w PE przez wyborców we własnym makroregionie. Nic więc dziwnego, że partie obsadzają najwyższe miejsca list w taki, a nie inny sposób – głównie “politycznymi celebrytami”, a nie politykami lokalnymi. Obecna formuła wyborów po prostu nie sprzyja reprezentacji regionalnej. Dobrym rozwiązaniem mogłoby być zastosowanie 51 okręgów jednomandatowych, wówczas kandydaci zmuszeni byliby do rozliczania się ze swoich działań w PE przed lokalnym wyborcą (co wcale nie oznacza, że w PE musieliby działać na rzecz interesu regionalnego). Choć nie jestem zwolennikiem wprowadzania ordynacji większościowej do wyborów do Sejmu (powinien zajmować się bardziej sprawami ogólnokrajowymi, niż regionalną grą interesów), to w przypadku wyborów europejskich mogłoby się to dobrze sprawdzić. Wzrosłaby z pewnością frekwencja wyborcza, zwiększyłaby się odpowiedzialność inkumbenta przed wyborcami, a nie musiałoby to wcale oznaczać absolutnej dominacji modelu dwubiegunowego, zwłaszcza gdyby kandydaci występowali oficjalnie jako przedstawiciele poszczególnych frakcji PE (a nie tylko krajowych partii). Również rozwiązanie zgoła odwrotne – głosowanie na listy ogólnokrajowe (tak jak się to dzieje w większości państw UE) wydaje się sensowniejsze (choć z innych powodów), niż obecna ordynacja.
Wybory do PE – reguły w 28 krajach (kliknij, żeby zobaczyć całą infografikę)
Czym kierować się przy wyborze?
Tak jak w innych wyborach, głosujący będą kierowali się przede wszystkim swoimi tzw. sympatiami, czyli pozytywnymi i negatywnymi uprzedzeniami. Teorie zachowań wyborczych oparte na paradygmacie RCT (rational choice theory) kładą z kolei nacisk na tzw. issue voting, czyli głosowanie problemowe (należą do nich modele głosowania portfelowego, retrospektywnego, kierunkowego). Empirycznie wyjaśniają one zazwyczaj tylko część zachowań wyborczych, ponieważ zakładają wzajemne poszukiwanie się pomiędzy racjonalnymi preferencjami głosującego a realnym programem kandydatów (często natomiast albo to pierwsze albo to drugie jest rzeczą wirtualną). Jednym ze sposobów sprawdzenia takiej zbieżności jest skorzystanie z “Latarnika wyborczego” (http://www.latarnikwyborczy.pl/), a innym lektura wypowiedzi kandydatów (dwa największe dzienniki opiniotwórcze, Rzeczpospolita i Gazeta Wyborcza, publikują rodzaj sondażu a rebours, czyli odpowiednio “Ankietę” oraz “Kwestionariusz“).
Niektórzy twierdzą, że lepiej niż zapoznawać się z obietnicami przedwyborczymi spojrzeć na to, jak w ostatnich latach głosowali w PE poszczególni kandydaci. Takie podejście daje niestety słabe rezultaty. Po pierwsze dlatego, że zawęża to informację zwrotną do tych, którzy już w PE zasiadali. Po drugie dlatego, że europarlamentarzyści w najważniejszych sprawach głosują zgodnie z perspektywą własnego kraju albo zgodnie z linią partyjną (dokładną analizę publikuje ISP: http://www.isp.org.pl/publikacje,1,806.html). Informacja o dotychczasowym sposobie głosowania kandydata pozwala zatem wywnioskować: (a) jaki jest jego kraj pochodzenia (tu mamy zerową wariancję), (b) jaka jest jego przynależność partyjna (są łatwiejsze sposoby by to sprawdzić).
Być może warto natomiast przyjrzeć się dokładniej jaki jest skład poszczególnych frakcji w PE (i jakie były ich dotychczasowe i obecne stanowiska w różnych sprawach), a także sprawdzić, do jakiej frakcji zamierza przyłączyć się reprezentacja określonej rodzimej partii.
Siła mandatu
W dwóch dotychczasowych wyborach do Europarlamentu frekwencja wyniosła w Polsce 20,9% (2004) i 24,5% (2009). Nawet na tle frekwencji w wyborach do parlamentu krajowego wskaźnik ten jest niezwykle niski. Gdyby chodziło o wynik referendum lokalnego, w większości przypadków taki poziom udziału obywateli sprawiałby, że wynik nie byłby wiążący. W pewnym sensie dotychczasowe decyzje polskiego społeczeństwa dawały bardzo słabą legitymację polskim europarlamentarzystom. Polityka europejska mogła być traktowana przez społeczeństwo jako “niewiążąca” – nie na poziomie legalistycznym, ale na poziomie obywatelskim, czyli demokratycznej odpowiedzialności za decyzje. Wielkość frekwencji może mieć pewne znaczenie psychologiczne, przede wszystkim dla naszych przyszłych reprezentantów w PE (ich koledzy z innych państw na ogół mają silniejszy mandat).
I to tyle. Teraz idź lub nie idź głosować.